Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz powtarzało się to samo. Znów samotność, ogień trzeszczący na ogień, jęki Kutujachsyt, a na zewnątrz gwar głosów. Ktoś opowiada bajkę i w odpowiednich ustępach śpiewa... wyrazy ludzi, bohaterów, cudownych koni, potężnych nieprzyjaciół i... bogów.
Wydało jej się, że poznaje głos Grzegorza. On rzadko opowiadał bajki. Lubiła go słuchać. Wyszła przed próg. Tuman słał się po ziemi, a wysoko w górze migotały roje gwiazd. Tak, istotnie zmienił głos i rozpoczął nowe opowiadanie... Nie, to nie było opowiadanie, to była pieśń miłosna!
»Ach serce! Dlaczego zmuszasz mówić me ruchliwe usta? Dlaczego słuchasz tak chciwie?
»Gdyby wyrazy me mogły przebić powietrze i utkwić w pamięci twej, och, śpiewałbym ja śpiewał bez przerwy, bezustanku...
»Czemu zwątlało serce me? czemu bystre oczy nie widzą, osłabła, zmieszała się myśl moja?!
»Ej, jahaj! Precz smutek... Będziem śmiać się wesoło, będziemy cieszyć, póki czas... wszak życie ucieka!...
»Ej! niech dźwięczy miedziane me gardło, niech niesie pieśń... Kochajmy, póki starość i choroby nie zmogły nas, nie zmieniły nas w garść popiołu...
»Gdym po raz pierwszy przyszedł do ciebie,