Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tylko chyba wezmę z sobą Byterchaj — przerwała Anka. — Strasznie jakoś samej... Gdy mała będzie ze mną, zawsze muszą mnie oszczędzać... Bo któż ją wtedy odprowadzi... I litość serca im prędzej poruszy...
— A co, pójdziesz, Byterchaj?
Dziewczynka schowała się za komin i nie odpowiadała.
— Ludzi zobaczysz... dzieci... prawdziwych Jakutów... może do samego księcia dojdziecie.
— Ludzi zobaczysz... Idź, dziecię, zobaczysz, jak żyliśmy niegdyś... Świat wesoły i szeroki... Psy, konie, krowy wyliczała Kutujachsyt...
— Może ci co dadzą? Może ci dadzą pierścionek miedziany, albo cynowe kolczyki? A może ci dadzą paciorków? W tej okolicy, gdzie pójdziecie bogaci mieszkają Jakuci...
— Jakże pójdę taka! — szepnęła dziewczynka, wysuwając z ciemności swój goły grzbiet.
— Właśnie taka idź, to się prędzej serca ich zmiękczą... zobaczą niedolę naszą... — westchnęła Kutujachsyt.
— Komary ją zjedzą... gadanie! — krzyknął Prąd. — Nie dam dziewczyny!
— Chustką ją moją okryję a tam u ludzi będzie można zdjąć — rzekła Anka.
Stanęło na tem, że pierwszego dnia wietrznego obie pójdą do księcia.
Była to trudna przeprawa. Książę mieszkał