Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczyli się przewidywania. Tu nic — prócz zawiści i występku!
Na czele gromadki bosaków stał osobnik olbrzymiego wzrostu, z czerwonej koszuli podpasanej powrozem. Łokcie zabawnie wystawił, nogi szeroko rozstawił i z humorem wisielca, dłubał ogromną wykałaczką w zębach, które pewnie dawno już nie znały nic prócz wódki. Obok niego jegomość w pomiętym cylindrze, smoktał wyniośle okurek cygara i prezentował szereg metalowych guzików kamizelki, ręce wsadziwszy do kieszeni, choć nie wiem doprawdy, jak tam utrzymać się mogły, gdyż to, w co one bywają zwykle wszyte, istniało w leciuchnych, uchwytnych zaledwie zarysach. I oni i towarzysze ich, patrzyli na nas przechodniów, dostatnio ubranych, z pewnem lekceważeniem, jak na »coś co się miga«, co do zupełnie innego należy gatunku.
Aby te zwątlałe, pokręcone głodem żołądki napełnić strawą, aby to poranione nogi obuć, aby te zwyrodniałe umysły oświecić, aby ich wyschłe, puste żyły ogrzać krwią gorącą, aby dzikie ich dusze wrócić ludzkości, trzebaby mieć wolę nie jak grot, ale jak taran, a takich taranów niezliczoną moc i uderzać nimi bez wytchnienia, z całą potęgą, tak, żeby od uderzeń tych drżała w posadach swych ziemia...
Dokoła był już kraj inny. Rzeka, po której