Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Istotnie, ktoś chodzi po naszej przegrodzie... Słyszysz, jak stękają dyle na mostkach? — szepnął.
Dziewczyna aż przykucnęła ze strachu. Jakut bacznie wpatrywał się w białe, skłębione opary. Po chwili wzrok jego zaczął rozpoznawać ciemniejsze zarysy drzew, pochylonych nad jasną przepaścią.
— Rzeczka! — szepnął.
Mgła w tem miejscu wciąż drgała, przesuwała się, jakby szarpana z dołu, podnosiła lub darła na strzępy, porywane przez zmienne fale rzeczułki. W jednej z takich chwil Prąd dostrzegł pale przegrody, mostek, a na nim ciemną, dużą, niewyraźną postać pochyloną nad wodą... Jednocześnie znów plusnęło, zaskrzypiało i głośno sapnęło.
— Niedźwiedź! — szepnął przelękły i w tył się cofnął. Byterchaj zajrzała mu w oczy...
— Cicho! Ani się waż krzyczeć... Zje nas oboje!
Z początku stąpali wolniuchno, ostrożnie, a potem pomknęli, jak strzała.
— Aby tylko mgła nie opadła... Śpiesz się, Byterchaj!... — popędzał biegnącą przodem dziewczynkę.
— Niedźwiedź! — krzyknął, wpadając do jurty. — A tom się zmachał, nie wiedziałem, że takie dobre jeszcze mam nogi!...