Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


V.

Krótko tu trwają wiosna, lato i jesień, więc chyżo lecą. Szczególniej wiosna jest niezwykle zgiełkliwa, pełna tententu i szumu potoków, świegotu przelotnego ptactwa, rozmarzających podmuchów południowego wiatru. Ziemia niby w upojeniu, w nieustannych okrzykach wesela i dreszczach rozkoszy spieszy zrzucić z siebie śniegowe obsłony. W oczach prawie wyrastają z pod nich wypukłe piersi pagórków, zagięcia i stoki wybrzeży, wyspy i przylądki, lasy czarne jeszcze, ale już pełne żywicznej woni i ciepłej wilgoci. Tu i owdzie błyskają lazurowe źrenice żywej wody. Chmary pierzastych gości, poczynając od dużych, jak płaty śniegu, łabędzi, i kończąc na rojach drobnych, jak muszki, kulików, spadają na halizny, roją się w kałużach, hałasują w starych, zmiętych szuwarach. Chichot, świstanie, gęganie nie milkną. I cały ten potok życia nie wypoczywa, nie śpi, lecz szaleje, kocha, ucztuje w gorącej powodzi niezachodzącego słońca. Możnaby pomyśleć, że na-