Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Inni też głowy podnieśli.
— Co to?
Jęki, ale inne... nie ich jęki, jęki pełne siły i walki leciały z ciemnego kąta Mergeń.
— Anko idź do niej — szepnął drżącym głosem Grzegórz. Jakutka pospiesznie oblokła się, rozpaliła ogień i znikła w ciemnym zakątku. Krzyki na chwilę umilkły, potem znów powtórzyły się pełne zgrzytania, gniewu, błagania o pomoc. Wylękła Byterchaj uczepiła się mocno za rękę Prąda.
— Prądzie, boję się! Tak krzyczy!... A teraz coś drugie krzyczy... Prądzie, Prądzie!... Niech umrę!... Mój Boże... To dziecko tak krzyczy. Maluchne dziecko Anka wyniosła przed ogień, a ono tak piszczy, tak piszczy... Czy i jego ludzie ze świata wygnali, że ono tak krzyczy, Prądzie?...
— Hej, Prądzie, pomóż mi! mówiła pośpiesznie Anka. — Zagrzej wody!
— Chłopiec, czy dziewczyna? — pytał ciekawie Jakut.
— Chłopiec! Czy twój?
Prąd przecząco głową pokręcił.
— Wcale tłusty chłopiec! — dodał. — A zawsze dobrze, że chłopiec, będzie z czasem robotnik!
Anka myła dziecko, polewając je nabraną w usta wodą. Położnica cicho jęczała.
— Anko! — szepnęła wreszcie — chodź tu! Chłopiec, czy dziewczyna? Chłopiec?! Widziałaś