Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Brama na świat.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed tysiącami lat olbrzymie lodowce, sunąc od bieguna, przytoczyły swemi płużyskami na nasze Pomorze z dalekiej Skandynawji wały granitowych głazów i skalnych okruchów.Przemełły je częściowo na szczerek, na żwir, na piaski i gliny, ułożyły z nich fałdy wzgórz, a tając na słońcu zostawiły między pagórami obfite wody.
W tropy za lodowcami przyszło morze i, szarpiąc falami morenowe złoża, uwalniało więzione przez nie wody, wchłaniało je, ssało chciwie strugami niezliczonych rzek i rzeczek. Oblane do niedawna zewsząd przybrzeżne wyspy i kępiska zamieniły się zwolna w suche, ogrzane słońcem, wyżyny, powiązały przełęczami w grzędy, a ukryte pod wodą u ich stóp ławice i mielizny przeistoczyły się w bagna i podmokłe niziny. Nowy ląd pod dobroczynnemi promieniami słońca zaczął szybko obrastać mchami, następnie krzewami i lasami. Morze karmiło je szczodrze ożywczem, wilgotnem tchnieniem. Rosły bujnie.
U brzegów jednak to samo dobroczynne morze sprawiało twarde, samolubne rządy wrogie ziemi i nieraz lasom przekorne. Podmywało wysokie