Strona:Wacław Sieroszewski - Bolszewicy.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i tak rzadko jesteśmy sami, że gdyby się z tem wszystkiem liczyć...

(głucho i namiętnie)

Pieść mię!...

(zamyka oczy...)
SYPNIEWSKI (całuje ją)
SONIA (w rozmarzeniu)

Tęsknię, ach, tęsknię... Szczególniej ostatniemi czasy... Zaniedbujesz mię!... Pieść!...

SYPNIEWSKI
(znowu ją całuje, gładzi włosy, szyję, piersi)

Słuchaj, Soniu, od czasu jak znalazłem się w granicach mojego kraju, pali mię jakaś gorączka... Żal mi czasu dla siebie... Chciałbym cały ten entuzjazm, którym tyś mnie zaraziła, przelać w moich rodaków... Wizje wielkiej poezji, słonecznej przyszłości i istotnie mocarnego życia...

SONIA
(bawiąc się jego wąsami)

Tak, ale przedtem długo będzie musiała dyktatura najlepszych z proletarjatu trzymać w ryzach człowieka-reakcji, leniucha, głupca i samoluba... Długo będzie musiała kształcić i utrwalać w chłopskim, mieszczańskim motłochu nowe uczucia, pojęcia i obyczaje...

SYPNIEWSKI (patetycznie)

Tak, trzeba walczyć! Nic bez wysiłków!...