Strona:Wacław Sieroszewski - Bolszewicy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
(spostrzega stojący w rogu karabin, przyskakuje doń i chwyta go w ręce)
(Na dziedzińcu rzęsiste strzały; ze stołowego pokoju wbiega Zosia, krzycząc radośnie:)
ZOSIA

Paniusiu, zbawienie!... Nasi są już na dziedzińcu!

RAZIN (spogląda w okno)

Tak, to wasi. A ten karabin to dla mnie!

(odbiera go z rąk Morskiej)
MORSKA

Panie Razin, niech pan zostanie, niech pan się niczego nie obawia... Pan mię ocalił!

RAZIN

Nie, proszę pani, przyszedł mój koniec. Żywy ja się nie oddam...

(odwodzi z trudem zamek karabinu i mówi:)

My rostrzeliwujemy waszych oficerów, wy rozstrzeliwujecie komisarzy... I słusznie: jak wojna, to wojna!... Trzeba niszczyć świadomość, co winien chłop!

(zagląda do zamku karabinowego)

Tfu ty!... Czort!... Nienabity!...

(chwilę waha się w bolesnem zakłopotaniu, Morska podchodzi i kładzie mu łagodnie dłoń na rękę)
MORSKA

Panie Razin!

(Razin rozgląda się, rzuca wzrok w kąt, skąd Morska wzięła karabin, spostrzega tam wiszącą na gwoździu ładownicę bolszewicką — zwykły parciany worek, chwyta ją, kładzie na stole, wyjmuje ładunki, nabija karabin, cały ten czas mówi z przerwami:)