Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   50   —

— Co on plecie?... Co on plecie?... Bezmyślny szaleniec!... — szepnął Beniowski.
— Podlec, podlec!... Patrzcie, oto na szczęście zachowałem pismo Lewantiewa, choć mi je kazał Beniowski zniszczyć! — krzyknął Kuźniecow, występując z szeregów.
Chruszczów wziął od niego podawany list.
— Czytaj, czytaj!... — wołano ze wszech stron.
— „Do Jego Wysokiej Szlachetności Naczelnika Kamczatki...“ — zaczął Chruszczów drżącym głosem.
— Fałsz... Nie wierzę!... Sfałszowany... Co dla Beniowskiego znaczy sfałszować list?... Nie pierwszy i nie ostatni sfałszowany przez niego dokument... Wiem coś o tem!... — wciąż przerywał czytanie Stiepanow.
Po skończeniu zaś listu w długiej przemowie dowodził oponent, iż z takim potworem i intrygantem, jak Beniowski, walczyć bronią zwykłą niepodobna, lecz on gotów uciec się do sądu Bożego i pojedynkiem zaświadczyć prawdziwość swoich oskarżeń.
— Co za głupstwo! — zawołał Chruszczów. — Średniowieczne zabobony!...
— Ukarz go, zuchwalca! — krzyczał Panów. — Pojedynków mu się zachciewa...
— A jeżeli Beniowski zginie, to co? — wołali jedni.
— Co za niedorzeczne pomysły!... — sprzeciwiali się drudzy.