— Wybornie się składa!... — odparł żywo Beniowski. — Nietylko potrzebne mi są narzędzia i sprzęty, których tu dostać nie mogę, lecz ze sprawozdania magazynów rządowych wnioskuję, iż nie starczy ani mąki, ani soli moim osadnikom zwołanym i z Niżniego i z Wierchniego, i z wielu ułusów. Zanim zaś zbiory nasze się objawią, musimy żyć kupionemi wiktuałami. Gdyby więc szanowny pan zechciał podjąć się zakupu tych towarów według przedstawionej specyfikacji, wolelibyśmy polecić to panu, niż kupcom, którzy nie omieszkają nałożyć na przedmioty cen znacznie wyższych dla pokrycia swoich procentów. A będzie tego pewnie za parę tysięcy rubli, które w chwili spisania umowy zostaną panu z kasy osadniczej wypłacone. Wzamian za tę usługę i życzliwość żywioną dla nas, gotowi jesteśmy panu okazać wszelką pomoc w jego osobistych sprawach...
— Cóż ja... ja nic! Doprawdy taka drobnostka... — bąkał oficer, rumieniąc się na całej twarzy.
— Szanowny panie, zapewne, że i my niewiele możemy, ale... mamy już jaki taki kredyt i poparcie u władzy... Są to rzeczy, których przeceniać nie należy, lecz... sam byłem marynarzem, wiem dobrze, jak to często między jedną i drugą wyprawą zachodzą trudności niespodziane, które łatwo znikają dopiero w obrotach samej nawigacji.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/184
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 176 —