Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   145   —

wową i nadobną jej córkę, to wreszcie zręcznym zwrotem pochlebiając wszystkim białogłowom, równając je z wdzięcznem polem dziewiczem, które rychło zakwita wszełkiemi fruktami, skoro przejdzie po niem pług oracza...
Tu znowu wszczęły się śmiechy, żarty powodujące powszechne niewiast spłonienie i opuszczenie oczu.
W tym czasie wpadł do sali Sybajew i zbliżył się porywczo do Beniowskiego; ledwie parę słów mu powiedział, gdy ten wstał i, podszedłszy do Niłowa, poprosił go, aby pozwolił mu oddalić się na chwilę, gdyż Stiepanow oszalał i trzeba z nim zrobić porządek.
Umilkł sekretarz, słysząc szepty, i nadstawił ucha.
— Wielka rzecz! Poco masz sam jechać?... To nam zepsuje zabawę!... Każ go związać i niech poczeka!... — odpowiedział głośno Niłow.
— Narzeczoną chcesz rzucić!? Jakże to wyglądać będzie. Wy tu główne jesteście osoby... gospodarze niejako w tym waszym domu — sprzeciwiała się naczelnikowa.
— Bieżysz ratować zuchwalca, któryby cię życia rad pozbawić!... — wmieszała się Nastazja, która podążyła za narzeczonym. — Wiem ja, wiem, co znaczy to szaleństwo!... Zaklinam cię, nie jedź!
Zakryła oczy rękoma i zalała się łzami.
Zerwali się biesiadnicy i otoczyli ich kołem.
— Cóż to znaczy?... Jakieś tajemnicze spi-