Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   3   —

niutko zaśpiewał łysawy, ale młody jaszcze aresztant. — Dziewicza niewinność... oprócz... — słomka tam nie bywała!
— Cicho, Ciotka!... Co ty się tam znasz!
Zaczęły się swary, cyniczne drwiny i śmiechy, które całkowicie pochłonęły uwagę czcigodnego towarzystwa.
Beniowski siedział nieruchomo i pilnie słuchał; bystre oczy jego, utkwione w mur, zdawały się przebijać przeszkody i lecieć daleko, zmarszczone brwi zdradzały natężenie myśli.
— Nasłuchujesz, Auguście Samuelowiczu, nasłuchujesz! To samo było z początku ze mną... Nie wierzyłem, że może się wszystko tak nagle zmienić... A przecie... Pij herbatę, Auguście Samuelowiczu, bo zupełnie wystygnie... Myślałem wciąż, że, oto, za chwilę otworzą się drzwi, przyjdą, powiedzą: wychodź, Timofieju Archipyczu, wracaj do domu, do rodziny, do sklepu i dobytku, gdyż to był tylko brzydki sen-mara... A przecie!... Teraz już wiem, że jestem nędzarzem, teraz już marzę jedynie, jakby się stąd wydostać choć nago, byle cało! Ale to trudno, to bardzo trudno! Jak kogo te kleszcze ułapiły, musi skórę na nich zostawić... Myślałem, że uda mi się przez ciebie, Auguście Samuelowiczu, a, oto, sam tu jesteś!... Czy można spytać zaco?... Jak myślisz?... Skąd to przyszło? Co!? Powiedz!... Może razem coś ułożymy: ręka rękę myje, noga nogę wspiera... — szeptał Kazarinow.
— Wszystko z powodu tej nieszczęsnej za-