Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   81   —

— Ha, trudno!... Mają widocznie osobliwe względem mnie rozkazy... Naczelnik boi się i chce wciąż mieć mnie na oku... Jednocześnie próbuje mię ułagodzić... Zobaczymy, co z tego wyjdzie... Może to gorzej, a może i lepiej!... Wolałbym jednak, żeby ta gruba Niemka mniej przyjaźnie spoglądała na mnie!... Nudzi się, widocznie, baba!... Zapragnie jeszcze rozrywki w tej tu „głuszy“... — powtórzył z uśmiechem wyrażenie Niłowowej. — Licho nadało!... Mogą z tego wyniknąć rozmaite komplikacje, gdyż pan naczelnik, jak miarkuję, jest krewkim człowiekiem!
— A niech tam!... Będziemy się mieli wzajem na oku! — rzekł głośno, witając towarzyszy, czekających na niego za bramą.
— Kogóż takiego?...
— Nieprzyjaciela.
— Dostałeś gitarę zamiast organów i jeszcze ci źle!... Kwaśny wracasz!?... — śmiał się Stiepanow.
— Gorzej, bo dostałem lekcje... u naczelnika kraju!
— Lekcje!? — powtórzyli ze zdziwieniem.
— A tak! I będę musiał codzień chodzić do tych kazematów... Będę tam siedział pół dnia. Będą wciąż wiedzieć, co robię, gdzie się obracam, co zamierzam... Nie będę miał sposobu oddalić się stąd, z miasta, nawet na dni kilka!
— Tam do licha!... Istotnie!...