Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   256   —

— Co za kolor! Warta całusa!... Najczystszy bursztyn!... Rzucić to można, dlaczego nie rzucić, trzeba tylko wiedzieć poco?...
Niłow otworzy! usta, lecz choć mocno rozmarzony wypitą nalewką, przypomniał sobie jednak rozmowę z żoną i wstrzymał się.
— Pogadamy, pogadamy, ale przedtem trzeba ten plan Beniowskiego wyświetlić...
— To nietrudno! Możemy wyjechać zaraz po świętach... Może i komendanta z sobą weźmiemy i... szachownicę! Co?... W Wierchniem, w Niżniem, w Awaczyńsku... dużo jest... graczów!... Tutaj już nie bardzo mają ochotę!... Co? — roześmiał się naczelnik.
— A co uczynimy z Kazarinowym?
— Ha, swoje dograć musi, ale zdaje się, że na całe życie mu starczy...
— Nic mu nie będzie!... Jeszcze sto razy w pierze porośnie, stary lichwiarz!... Ale ty, Sergjuszu Mikołajewiczu, zachowaj w tajemnicy, co ci o Beniowskiego planach mówiłem, żeby nas kto nie ubiegł... Poco gadać, kiedy nic jeszcze niewiadomo!... Co!?
— Rozumie się. Więcej powiem: nie należy i jemu zbytniej ufności i zachwytu wykazywać, aby nie wyprowadzić go z rygoru... Już i tak grać nie chce, unika...
— Co ty mówisz!...
— A tak!... Po trzy razy prosić go trzeba... kozaków nieledwie posyłać!