Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   247   —

wiesz, co zaśpiewasz, łgarzu i lisie chytry! Nawracaj!
Beniowski odstąpił kroków parę.
— Rozum straciłeś, człowieku! Widać onegdajsza przegrana pozbawiła cię całkiem zmysłów... Napadasz mię tu na drodze i posądzasz o tak głupi i nierozsądny zamiar... Cóżbym ja z twoimi ludźmi tu robił? Jaką korzyść z ich buntu rzekomego wyciągnął?... Prawda, iż ludzie z ekwipażu twego przychodzili mię prosić, iżbym im dał pierwszeństwo w budowli śpichlerza przy szkole; prawda i to, iżem zrobił z nimi w tej mierze układ, którego nieinaczej odstąpię, chyba za wyraźnym gubernatora rozkazem. Lecz nie waż się brać tego mojego tłumaczenia za usprawiedliwienie się przed tobą... Nie upodlę się do tego stopnia!... Miasto cobyś miał grozić, lękaj się sam o siebie!... Pośpieszę zaraz jutro do gubernatora i doniosę mu, jak srodze postępujesz ze swymi ludźmi, którzy z trudem tylko pracą rąk się żywią... Ty swem barbarzyństwem i niegodziwością i tego ich pozbawiasz... Wszystko im wydzierasz, okrutny i zdradziecki człowieku!
— Dobrze, dobrze!... Szczekaj sobie, co chcesz!... Mam kontrakt potwierdzony w kancelarji tutejszej, wiem, co robię, i nauk od byle przybłędy słuchać nie potrzebuję! Coś ty za jeden?... Warnaku piętnowany!... Nie jutro pójdziesz do naczelnika, a zaraz... Koleskow, bierz go!