Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   191   —

nie pomógł? Męczy się gołąbeczka, męczy się, cierpi bardzo za... cudze grzechy! — dodała niańka z wyrzutem.
— Owszem. Znam się trochę na ranach, jako człowiek wojenny...
Lecz Marta Karłowna nie śpieszyła go prosić. Spojrzawszy ukradkiem na jej twarz, zrozumiał, że się w niej coś waży, że walka jakaś nią targa.
— Muszę wracać! — rzekł stanowczo. Już późno!...
— Więc chodź pan i... opatrz tę ranę, ale o niej wiele po mieście... nie gadaj! — bąknęła wreszcie Niłowowa.
Wszedł do komnatki słabo oświetlonej olejnym kagankiem, pełnej zaduchu i zapachu lekarstw. Na białych poduszkach odrazu dostrzegł rozwichrzoną plamę czarnych włosów dziewczyny i w jej wieńcu rozognioną twarz anioła.
Utkwiła w nim gorejące oczy i zdawało się, że go poznaje, gdyż przysiadła, powiodła ręką po licach, jakby chciała zetrzeć z nich resztki snu.
— Aha, jesteś... przyszedłeś... Czekałam... Miłuję cię nadewszystko... — zaszeptała cichutko. —...Porzucisz ojca twego i matkę twoją... Na wyspach... gdzie wieczna kwitnie wiosna, pod łagodnem słońcem... wśród sinego morza... Ach, jakże boli!... jakże boli!... — dodała nagle zupełnie przytomnie i wyraz katuszy ściągnął jej śliczne rysy.