Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   168   —

Czy to prawda, czy to prawda, że on... zabit? Że bestje pożarły nauczyciela mego?...
— To już wiesz?... Domyślałam się... Tak-że to go miłujesz, nieszczęsna... Niegodnego włóczęgę, zbrodzienia?... Nacóż ci to przyszło, szlachcianko zacna, córko carskiego zastępcy władnego, że mdlejesz na wieść o śmierci marnego raba!?
— Milcz, milcz!... On był dobry jak Archanioł, a mądry jak Duch Święty... Był dla mnie jak gwiazda jasna, jak słońce, co rozświetliły mrok... On mi pierwszy powiedział o świecie innym, gdzie ludzie żyją skromni, czułego, sprawiedliwego serca, gdzie niema ni rabów, ni panów, ni katów, ni lochów, gdzie dzień jednakowo lśni dla wszystkich z błękitnego nieba nad zielonemi wyspami wśród sinego morza... A teraz wszystko znikło, na zawsze zatoczyło się w przepaść!... Nianiu, ach, nianiu, jakże strasznie, jak ponad wyraz wszelki... serce mię boli, jakże mi w piersiach ono się tłucze, jak przez gardło niby chce wyskoczyć... Jakże cierpię!... Uspokój ty mię, ukój... Daj mi co napić się, abym usnęła albo umarła!... — skomlała cichutko, słaniając się z boku na bok, z rękami na sercu.
— Gołąbeczko moja białoskrzydła, zazulo moja maluchna, ani napoju ci dać nie mogę żadnego, ani bólu serca uciszyć!... Zadał ci czary jakieś ten czarnoksiężnik! Wszystkich on tutaj odurmanił, prócz mnie starej wygi... Przejrzałam jego grę nawskroś! Napomykałam Marcie