Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   7   —

już cicho. — Znikły sobole z lasów, obrzedły ich tabuny! Takich, jak ty chcesz, nie wiem czy się znajdzie dziesiątek u plemienia Ankalów. Ale powiem im. Tam jeszcze pamiętają Orunczę... Może mię nie oszukasz tym razem, bo gdybyś je skradł, listbym pisać kazał do samej carowej. Z tamtego świata przyszedłbym szukać sądu!... Przyślij jakiego korjaka-niewolnika, sługę lub odstępcę — dam mu znak! Przyślij też wódki, Wielki Taju, przyślij wódki, bo serce już nie znosi dłużej tego, co jest; złe myśli zjedzą mię wcześniej, niż głód... Stracisz zakładnika... Więc przyślij wódki bez uchyby... O to proszę!
— Ba!... Niema ani kropli w całem miasteczku!... Musisz, bracie, poczekać, aż przyjdzie okręt! — wstawił porucznik Norin.
— Jeść! — szepnęły nagle dwa inne widma z poza Orunczy i wysunęły z za balasów piszczele grabiastych łap.
— Jeść!...
Niłow odwrócił się.
— Przysłać im trochę ryb! — mruknął kozakowi przez ramię.
— Według rozkazu! — odszepnął ten, prostując się. — Jeżeli okręt żegluje teraz z Ochocka, a ostatni na to przecie czas, gdyż jeno patrzeć, jak lody zamkną drogę, to niech go Bóg i Święci Pańscy mają w swej pieczy!... Od dwóch lat już nie pamiętam takiej wichury!... Nie wiatr, lecz młot! A co będzie, co będzie, jak okręt nie przyj-