Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   102   —

ludzi uczynić pragnęlibyśmy, cóż kiedy kieszeń na to nie pozwala!... — dowodził Proskuriakow, drugi z ogranych kupców.
— Załóżcie szkołę! — radził Beniowski. — W szkole, wspólna nauka o wiele taniej kosztować będzie!
— Nie w naszej to mocy, nie w naszej!...
— Na to już nic nie poradzę, sami sobie radzić musicie, Tomaszu Sidorowiczu!...
Rozstali się, uścisnąwszy się za ręce.
W gruncie rzeczy zaraz po paru pierwszych lekcjach Beniowski zaczął o takiej szkole przemyśliwać. Wybawiłaby go ona od wielu trosk, kłopotów i niedogodności.
Podzielił się swemi myślami z Chruszczowym:
— Nie uwierzysz, jak mi te lekcje ciężą. Przedewszystkiem: stary Nilów nudzi się i wciąż przyłazi, wtrąca się w wykłady, robi swoje uwagi, zaprowadza zmiany... Możesz sobie wyobrazić, co za chaos... Nadomiar niezawsze jest trzeźwy... Pani Niłowowa... również ze swej strony... uważa za swój obowiązek... mieszać się i stawiać rozmaite wymagania... Wprost ręce opadają... Takoż dzieci w tym bezładzie wychodzą ostatecznie z rygoru, a wtedy każą mi je karcić, a ja tego wcale nie chcę... Prócz tego zabierają mi nad miarę wiele czasu; siedzę tam cały prawie dzień, zamiast paru godzin umówionych... — i jeżeli tak dalej pójdzie — ciągnął Beniowski — na nic nasze zamiary, nie uda mi się nic zorganizować, gdyż nie będę mógł ani oddalić się z mia-