Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pismo... wojownikowi zamkowej załogi Czarnolasowi... pismo przygotuję niedługo... Idą już... Milcz! pamiętaj! — kończyła pośpiesznie, gdyż jeden z ochmistrzów królewicza, dawno już rozglądający się po ogrodzie, spostrzegł ich nareszcie i skierował skwapliwie w tę stronę. Gawędząca opodal z pannami młodzież również gromadą podążyła ku królewiętom. Królewicz nie mógł ukryć swego wzruszenia, tkliwa prośba siostry zapadła mu w serce ciężkim kamieniem, a jednocześnie nie wiedział, jak ją spełnić. Szereg kłamstw, wykrętów, wybiegów, koniecznych dla osiągnięcia nawet tego błahego celu, napełniał go wstrętem.
Milczał zasępiony, choć ochmistrz kilkakroć ostrożnie próbował wybadać go o treść rozmowy z siostrą. Nie odpowiadał również na żarty rówieśników i ich zaproszenia do gry w piłkę, albo do wyprawy łodziami na stawy zamkowe.
— Zachmurzyło się nasze słonko złote!... — śpiewali pochlebnemi, miękkiemi głosami.
Królewicz rad byłby uciec od tych głosów i spojrzeń, pełnych udanej troski, gdyż wiedział, iż nawet ci, co go szczerze lubili, opuściliby go w chwili stanowczej, gdyż strach przed Taturą pozbawiał ich wszelkiej woli, był silniejszy nad wszystko...
Czas płynął — płynął czas!
Płynęło życie koleją, wytkniętą, zdało się, raz na zawsze żelazną ręką Wielkiego Strażnika.
Jedynie okoliczność, że dworzanie szeptali ciszej, chodzili ostrożniej, wskazywała, że ważą się i gotują jakieś zmiany i niezwykłe zdarzenia. Król nie pokazywał się, Królowa zamknęła się w swojej kryształowej klatce, królewnę można było widzieć tylko na wysokim balkonie.
Zwarzony królewicz wałęsał się po pokojach i ogrodzie w towarzystwie nieodstępnych ochmistrzów. Nigdy mu jeszcze tak nie ciężyła ich obecność.
Tymczasem z zewnątrz gęsto przylatywali gońce, grały tajemniczo trąby przed zwodzonym mostem, tętniały kopyta i zakurzeni rycerze zsiadali z koni pod potężnemi sklepieniami bramy. Prowadzono ich natych-