Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bączuś... uciekł wbrew moim wyraźnym rozkazom, zabraniającym komukolwiek opuszczać mury twierdzy!
Król kiwnął głową.
— Ach, tak! Uciekł, powiadasz? Jabym sam uciekł, gdybym miał gdzie...
— Rozkaz był zatwierdzony przez Waszą Królewską Mość i przypieczętowany przez Wielkiego Kanclerza.
— Cóż, widocznie, że on więcej się bał twego gniewu, Mości Wielki Strażniku, niż naszych podpisów!
Tatura świdrował Króla płonącym wzrokiem, lecz Monarcha, półleżąc w fotelu z przymkniętemi oczami, zdawał się tego nie spostrzegać.
— On mógł uciec do Rondla, on mógł nieprzyjacielowi udzielić wskazówek co do liczebności załogi, naszych zapasów, słabych miejsc obronnych... Żadną miarą nie mogę pozwolić, aby ujawniano podobne rzeczy w chwili tak ważnej! Naród mnie polecił obronę Waszej Królewskiej Mości i za całość Jego osoby ja odpowiadam przed państwem!
— Oho, pierwszy raz słyszę! Przecież to ja, zdaje się, powołałem Cię na służbę i mianowałem Wielkim Strażnikiem!
— Wola Waszej Królewskiej Mości jest zawsze wolą narodu! — wstawił chytrze Tatura.
Król uśmiechnął się.
— Dobrze, dobrze! Nie obawiaj się więc, dzielny wojewodo, ani mego starego wesołka, ani nikogo! Nie może ci tu nikt bardzo zaszkodzić... Upił się pewnie Bączuś i stoczył gdzie do rowu lub śpi w krzaku jak zwykle! Za dni parę przekonasz się, że wróci niebawem!
Rzecz prosta, że spokój Króla, który bardzo lubił i troszczył się o swego Bączusia, podniecił bardziej jeszcze podejrzliwość Tatury. — Kryjąc wściekłość pod fałszywym uśmiechem, wyszedł z nizkim ukłonem i niezwłocznie skierował się ku drzwiom, wiodącym na wieżę astrologa. Król w swym pokoju słyszał ciężkie stąpanie rycerza na schodkach i po twarzy monarchy przebiegł bolesny uśmiech.
— Czego Wasza Mość jeszcze chce ode mnie!? Jużem powiedział