Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czach już roiło się mrowie ludzkie, a Cydzik z Wątorkiem wołali na nich zdala:
— Chodźcie tu, a prędzej!... My tutaj zajęliśmy dla wszystkich miejsca, bo tam przy drzwiach to wieje, będzie przeciąg!
— Tu więc będzie polska kolonja!
Położywszy w głowach węzełki i rozesławszy swój i Wojnarta płaszcze na znak objęcia miejsca w posiadanie, Gawar rozejrzał się ciekawie po kołyszącej się ledwie dostrzegalnym ruchem kajucie.
Miała niski, cokolwiek wygięty strop i wygięte ściany, wsparte potężnemi żelaznemi żebrami. Wszystko, nie wyłączając prycz, pomalowane było na obrzydliwy piernikowy kolor. Po obu bokach szereg małych okrągłych jak żabie oczy okien niemile połyskiwał w skąpem świetle dwóch naftowych lamp, wiszących w przeciwnych końcach sali.
— Jakże ciemno! — utyskiwały głosy.
— A jeść czy dadzą, co? Przecież cały dzień nic ciepłego nie mieliśmy w ustach!...
— Gdzie starosta?...
— Rozmawia z władzami!...
— Dopiero rozmawiał... Tak późno!... Nic z tego nie będzie!...
— Jest! Już idzie!
— Wojnart!... Starosto!...
— Władysławie Kazimierowiczu, zlituj się, umieramy z głodu!