Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Matuchnie“ lepiej... Tam gdy ci nawet ząb klucznicy wybiją, to cię „pałagrafem“ pocieszają, a cóż dopiero, gdy sam chcesz coś uzyskać! Nietylko łapówkę musisz dać, ale jeszcze „pałagraf“ musisz wymienić... Co za wiele, tego i świnie nie chcą!... Jestem człowiek stary, z piątym tutaj powrotem, więc cóż dziwnego, że „pałagraf“ omijam i do starego ciągnę... I tu kradną i tam kradną, i tu biją i tam biją... Ale tu mam własny „majdan“, gdzie nietylko igieł, nici i papieru, ale i tytoniu, i wódeczki kupić można... i w karcięty pobawić się, i nawet bardziej zakazane rzeczy dostać można... zależnie od środków i zdolności... I o pieniądze tu łatwiej, bo tu jest ruch, bo tu jest życie... A tam co: ulepszone klozety!...
— Ha, ha, ha! — śmieli się słuchacze. — Doskonale!
Umilkli nagle i zwrócili się ku drzwiom, w których zazgrzytały rygle i które niezwłocznie prawie otwarły się z trzaskiem. Na progu ukazał się młody, wysmukły aresztant, zakuty również w łańcuchy nożne, z twarzą ciemną, suchą, drobną, nieruchomą jakby z twardego wyrzeźbioną drzewa, rozjaśnioną jedynie blaskiem dużych, stalowych oczu.
— Somow, na widzenie, żona przyszła! — krzyknął od progu. — Hej, Polacy! Ostatnia partja, z Warszawy! — dodał po chwili.
— Jesteśmy tutaj! — ozwały się głosy z najdalszego kąta.