Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— My też się już znam!l — rzekł jego sąsiad, blady, chudy szatyn ze zmęczonemi ołowianemi oczyma w czerwonej obwódce — Bolesław Potocki!
— Acha, to to jest „lewica!“ — pomyślał z niechęcią Józef i zawahał się na chwilkę, lecz Potocki tak uprzejmie robił mu miejsce na rzeczy na górnej półce, a następnie szykował siedzenie na ławce, że przezwyciężając zmieszanie, umieścił się między dawnymi swymi sąsiadami.
— Doskonale: na starem miejscu!... A nota bene nie trzeba będzie pukać... Kiepsko, kawalerze, stukaliście, trzeba przyznać... — gadał wesoło Frączak.
— Nie miałem wprawy... Nie wszędzie można było stukać i nie zawsze... miało się ochotę.
— Wiem. Wynagrodzimy sobie teraz przy; musowe milczenie... Ale przedtem może się napijesz herbaty, kawalerze!
Wetknął mu kubek gorącej herbaty do ręki i podsunął dobrotliwie cukier; Potocki podał mu obwarzanki.
Nie zdążył Gawar wypić paru łyków, gdy z dalszych przedziałów napłynęli więźniowie, pytając:
— Gdzież ten nowy?...
Więc się podniósł i przedstawiał, zamieniał uściśnienia rąk i urywane zdania krótkich informacyj.