Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wilnemi“ łachmanami, wyławiano „zakazane“ przedmioty: paczki tytoniu, fajki, ołówki, papier listowy, nożyki, a nawet parę razy wymacano pieniądze, wszyte w rąbki odzieży.
— Panie naczelniku, panie naczelniku! Litości — ostatni grosz!
— To nie wiesz, że więcej nie wolno jak rubla? Dziesięć rubli, patrzcie go!...
— Droga daleka, panie naczelniku! Litości! Ostatni raz!... Więcej się to nie powtórzy!...
— Pewnie, że się nie powtórzy, bo ci je zabiorę!... Nie wolno!... Takie prawo!... Ja co? dla mnie choć ty i miljony wieź, ale prawo!... Nie mogę! Co tu głowę sobie zawracać?! Czego stoisz? Gruzdniew idź dalej!...
Józefa, który był w cywilnem ubraniu, obszukano jeszcze staranniej, lecz pieniędzy ukrytych za podszewką kamasza nie znaleziono, a co ważniejsza nie znaleziono również ukrytego w kołnierzu paltota „Regulaminu musztry“. W końcu rewizji poprosił, żeby go przeniesiono do drugiego wagonu, gdzie są polityczni. Podoficer z początku odmówił, ale wkońcu kiwnął mu głową obiecująco i nazwisko jego zapisał sobie w brudnej książeczce.
— Jak pociąg ruszy! — rzekł, odchodząc.
Rozdniewał się ranek chmurny i szary jak wczoraj. Poruszeni aresztanci już nie kładli się do snu, lecz szykowali swe imbryczki, blaszanki i kubki na wodę gorącą do śniadania. Ogonek cały stal przed umywalnią, czekając kolei. Józef