Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXII.

— Mówi pani, że żądają planu więzienia?... Poco im to? — pytał Chamkrelidze siedzącej naprzeciwko niego Nawrockiej. Przedewszystkiem plan taki nadzwyczaj trudno dostać. Nie widzę nawet jak to zrobić... Wyszukanie go i wydostanie z jakiej kancelarji wymaga wiele czasu i ogromnego zachodu. W dodatku zwróci uwagę. Nie wiem poco to im potrzebne, ale domyślam się, że chcą uciekać. Otóż, już mówiłem pani i raz jeszcze powtarzam, że my jesteśmy przeciwni obecnie wszelkim tego rodzaju przedsięwzięciom; nie mamy pieniędzy, nie mamy odpowiedniej organizacji, ludzi odpowiednich, dokumentów... Słowem nie mamy nic... I uważamy, że awantury takie są nie na czasie, że zbyt ciężko odbijają się na ogóle więźniów i zesłańców, których doli ulżyć zostaliśmy powołani...
— Pan powiada: awantury!... — cicho szepnęła Nawrocka. — Dla ogółu wygnańców to chwilowa niedogodność, a ci żywcem przecież idą do mogiły... Wielu z nich na wieki... A tu jeszcze wisi nad nimi ten proces... Powiadają, że niektórzy mogą być... rozstrzelani!...