Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Polityczne kierunki zmieszały się. Nieubłagani przeciwnicy przypijali do siebie z uśmiechem, a rozanieleni pośrednicy zmuszali nawet osobistych wrogów wychylać „przez ręce bruderszafty“... Urządzano specjalne na takich wrogów polowania.
— Butterbrot, ty co?! Ty nie myśl, że się wykręcisz, ty musisz wypić nietylko z „ojcem Dobronrawowym“, ale i z Wojnartem!.... Jak zgoda, to zgoda! Niech żyją wszystkie kierunki! Niech żyje demokracja i rewolucja! — dowodził Awdiejenko.
— Pij, pij!... Ulży ci, zobaczysz!... Spłynie zaraz wszelka pycha i zapamiętałość jak na spowiedzi! Staniesz się dobrym! — dowodził Leskow.
— Trąćmy się, bracie i towarzyszu, niewiadomo co z nami będzie jutro! Rozłączymy się, aby nigdy się już nie obaczyć na wieki wieczne... Każdego z was ktoś żałuje, każdy ma żonę, dzieci, rodziców... Ja jeden jestem samotnym sierotą wśród świata!... Nikt za mną nie zapłacze!... Was tylko mam, towarzysze!... Wypijcie ze mną, błagam was!... — jęczał płaczliwie Wujcio.
— Daj pyska, mordo żydowska, ale przedtem wypij!... — zwrócił się niespodzianie Orłow do Odesskiego, stojącego z filiżanką pełną wódki w ręku z błogo uśmiechniętą twarzą wśród wzburzonego wiru ludzkiego. Ujęli się za szyje miłośnie i zmieszali swe oblane wódką brody.