Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aa... pisaliście!... No to dobrze!... A przez kogo?
— Przez aresztanta... Czy dojdzie aby list? — Pewnie, że dojdzie. Wszyscy tak pisujemy! — pocieszał go Wątorek.
— A kiedy nas dalej powiozą?
— Kiedy?... Każdej godziny mogą. To zależy od tego jak się zbierze partja. A wy dokąd naznaczeni0 — spytał Finkelbaum.
— Nie wiem dokładnie... Powiedziano, że na Syberję... na pięć lat.
Żyd gwizdnął zcicha.
— Dobrze. I za co to tak?...
— Za oświatę.
— Za oświatę? To wyście, pan, nie byli w żadnej organizacji?
— Nie!.. Nie byłem — zgodził się ostrożnie Gawar.
Żyd pokiwał protekcjonalnie głową.
— Ja rozumiem. To jest, że wy za te szkoły polskie... To nie jest wcale rzecz polityczna... To tylko taki nasz głupi rząd... nie rozumie, że to jest zupełnie rzecz burżujska, reakcyjna... narodowo-demokratyczna. Un, ten rząd zupełnie jest głupi, bo jakkolwiek oniby się uczyli, to oni zawsze jeszcze służyć mu będą w walce z proletarjatem... Obaj oni są nasi wrogowie!...
— Każdy naród powinien uczyć się w swoim języku!... — bronił się Gawar.
— Co ro jest swój jeżyk? Swój język jest to ten, którego ja się dobrze nauczę...