Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVI.

Przejazd koleją był nieznośny: brud, kurz, gorąco. Dobrze, że trwał niedługo i że żołnierze nie dokuczali — grali w karty w swoim przedziale a warty drzemały, oparte na karabinach przy wejściach. Pociąg szedł dość wolno, szczególniej na częstych zakrętach, omijających zbocza górskie.
Wojnart wciąż patrzał przez okno na obszerne, ciemnemi lasami wysłane doliny, na łańcuchy łysawych kopcowatych szczytów ozłocone słońcem.
Gawar, który siedział naprzeciwko niego domyślał się po drgających nozdrzach młodzieńca, po ostrym wyrazie oczu i głębokiem zamyśleniu, nurtujących go uczuć: zdawało mu się, że one inne być nie mogły.
— Panie, skoczmy przez okno na zakręcie!... Zanim się spostrzegą, zanim wstrzymają pociąg, można bez śladu utonąć w tych borach!... szepnął wreszcie do Wojnarta po polsku.
— Psst!... Chłopcze! Wśród żołnierzy w korpusach sybirskich dużo jest Polaków. Pocóż masz uciekać?... Przecież idziesz na wygnanie,