Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czas upływał szybko na wesołej pogawędce, wszyscy żałowali, że go mają tak mało.
Jeden Wojnart jadł i pił mało, a jeszcze mniej mówił.
— Co pan taki niemówny i niejedzący? Może pana ta panna urzekła? — zwrócił się doń podchmielony nadzorca.
— Chyba! — roześmiał się ten. Wciąż jednak musiałbym ją spotykać, gdyż wciąż jestem taki!... Czy nieprawda, Dobronrawow?!
— A jakże, zawsze jest taki! Innych kocha więcej niż siebie, jak Pismo święte każe!... Woli, żeby za niego jedli i pili!...
— A może nie smakuje?... — pytał się kupiec.
— Co znowu!... Dałbym mu kazanie!... Takiej ryby solonej nigdzie w Europie, ba, w całym świecie niema!... Wasze zdrowie w wasze ręce, Aleksandrze Tymofiejewiczu!...
— Dziękuję, wasze zdrowie Akkakij Agapitowiczu!... — przypijali do siebie, coraz mniej zwracając na Wojnarta uwagi.

Wieczorem, gdy ucichło w celi więziennej i światła pogasły, Wojnart zapalił ogarek świecy u swego wezgłowia i zbliżywszy doń małą i drobno zapisaną karteczkę, czytał:

— „Kochany!... Tu, w Permie nie uda się. Niepowodzenie. Czerwony krzyż rozgromiony. Osoba, której adres miałam, zachoro-