Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem z ciemnego kąta wysunęła się dziwna stożkowata głowa, spłaszczona z boków z wydłużoną i bladą twarzą fanatyka, w której gorzały ciemne, drobne, niespokojne oczy.
— Towarzysz Wolski ma głos! — obwieścił Gołowin.
Wszyscy umilkli i zwrócili spojrzenia na tego małoznanego i małomównego zazwyczaj człowieka.
— Słyszałem — zaczął ten, opuszczając zwykły zwrot „towarzysze“ — słyszałem głosy oburzenia z powodu wypowiedzianej myśli, że nauka Marksa stała się pewnego rodzaju „religją“, a jego księgi „talmudem“. Inne stąd wyciągam wnioski, ale tak jest: nietylko marksizm, lecz wogóle socjalizm już kostnieje, starzeje się, staje się dogmatem, nieomylnem objawieniem, potrzebnem dla pasożytniczej mniejszości, aby pracującą większość trzymać w poddaństwie i rygorze. Chrześcijaństwo też było w początkach religją niewolników, a jednak stało się następnie religją panów i grabieżców. Utopijna młodość socjalizmu wprawdzie dawno minęła, lecz jego dojrzałość, którą nam tak szumnie zapowiedziała niemiecka socjal-demokracja, głosząc rzekomy rozbrat ze wszelkiemi idealistycznemi oraz religijnemi prądami w historji, wcale nie okazała się lepszą. Socjaldemokracja jest to, krótko mówiąc, protestantyzm socjalizmu, tani i prostaczy wyrób niemiecki, wmawiający w każdego nieuka i głupca,