Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic nam dać nie chcą? I dla czego zwraca się do nas... zawsze do nas, gdy mu się co nie uda? — żalił się później topograf.
— Czemuś tego nie powiedział mu w oczy?... Obecnie nie pora krytykować i innym w głowach przewracać! — burknął zniecierpliwiony doktór, wskazując oczami na Brzeskiego. Topograf nie zauważył jego znaków i ciągnął dalej zgryźliwie:
— Ba!... A prawa stepowe!? Zapomniałeś?.. Jeszcze mnie ta trójpiętra bestja rozstrzela... Nie po to pojechałem do Chin. Od niego można się wszystkiego spodziewać. Co mi z tego, że mu potym odbiorą guzik, gdy mnie nie będzie! Wolę wziąć pieniądze i... niech sobie wszystko leci na samo dno... wieków średnich, bylem z duszą wrócił. Prawda, chłopcze, bądźmy prawdomówni, ale tylko... do stosu, jak radził Erazm Roterdamski... On ocalał... Co?... — zwrócił się do Brzeskiego.
Brzeski spojrzał z pod oka na topografa.
— Pan bo zawsze gorzej mówi, niż zrobi...
— Aha! Zauważyłeś to, młodzieńcze!? Masz krótkie nazwisko, a w oczach bystrość sokolą, nie będzie cię „Geheim-gerath-ge-koburg“ lubił!
Nazajutrz Ti Dun oddał wizytę. Przybiegł przedewszystkim laufer z biletem wizytowym, a niezadługo w odległym końcu głównej ulicy zabrzmiały dźwięki miedzianych „lo“ (gongów).
Brzeski wyszedł przed bramę. Tłum gawiedzi czekał już na widowisko, uszykowany szpalerem po obu stronach ulicy. W jasnej smudze niezajętej przestrzeni zwolna poruszał się uroczysty pochód. Na przedzie szło w dwa rzędy po czterech, jaskrawo ubranych wyrostków, z różnokolorowemi chorągwiami na ramionach. Za niemi znów