Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciadła błękitnej, szeroko rozlanej rzeki. Radość świeciła im z oczu, byli pełni otuchy i nadziei. Jedynie Brzeski wyglądał smutnie i był małomówny. Nie mógł pozbyć się i zapomnieć obrazu miłej, dobrej dziewczyny... Jej drżący, wzruszony głos brzmiał mu wciąż w uszach.

— Ludzie stworzeni, aby mieszkać w ojczyźnie... Pocoś przyszedł? Wszak nie możesz zostać Chińczykiem!
Nawet gdy po całodziennej żegludze spotkali łódź wojenną, wysłaną na ich ratunek, i gdy już bezpieczni, pewni życia, przenieśli się na jej pokład, Brzeski nie był w stanie pokonać bolesnego żalu i trwogi, uczucia jakiejś winy i wstydu...
Smutny powrócił do ojczyzny i smutnym już pozostał nazawsze:
— Uchodź, cudzoziemcze! Cierpimy przez was, gdy jesteście źli, i cierpimy podwójnie, gdy jesteście dobrzy... Każdy naród ma swą dolę i swój kraj! Pozwólcie każdemu żyć, cieszyć się i zarządzać po swojemu!... — szeptał mu nieraz w noce bezsenne drżący głos dziewczęcia.
Lecz samej Lień nigdy już nie zobaczył i nawet nie dowiedział się nigdy, co się z nią stało...