Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na otwartym miejscu albo — gorzej — pod placówką „bokserów“?! Co wtedy? — pytał dyrektor.
— Wtedy... zginiemy! — cicho odpowiedział Brzeski...
— Nie chcę ginąć! I dla tego żądam, aby tunel dalej kopano!...
Znów jednak przegłosowano dyrektora. Umierał ze strachu, ale musiał ustąpić. Tymbardziej, że zewnętrzne przyczyny natury wojennej przemawiały bardzo przekonywująco za zdaniem większości. Na reducie zabłysło podłużne cielsko miedzianej armaty, a wieczorem zagrzmiał pierwszy wystrzał próbny. Pocisk przeleciał nad domem i zatopił płynącą na rzece dżonkę. Zmieszało to Chińczyków i odłożyli bombardowanie do dnia następnego.
Wydarzyła się noc bardzo odpowiednia dla ucieczki, — ciemna, chmurna noc jesienna. Oblężeni, przebrani za Chińczyków, uzbrojeni w rewolwery, z małemi workami z żywnością na plecach — zgromadzili się w głębokiej ciszy i wielkim wzburzeniu w piwnicy u wejścia do tunelu, w którego drugim końcu Brzeski przebijał właśnie wyjście. Nareszcie umówiony znak sznurem i przypływ zimnego, świeżego powietrza oznajmił im, że przejście otwarte. Ostrożnie po dwuch popełzli korytarzykiem na klęczkach. Nie potrzebowali światła, gdyż każdy z nich znał na pamięć najmniejsze zakręty i najdrobniejsze nierówności tylekroć odwiedzanego przejścia.
U wyjścia czekał na nich Brzeski i wskazywał dalszą drogę. Na szczęście z tej strony Chińczycy zaniedbali postawić straże, co znacznie ułatwiało wyjście. Sądząc z linji ognisk, warty były stąd uprowadzone pewnie przez ostrożność od strzałów armatnich i wyciągnięte z obu stron długiemi równoległemi linjami od reduty do rzeki. Zbiegowie musieli przedrzeć się przez nie, lecz nie po-