Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serce skacze we wnętrznościach... Daj, o daj choć kilka sapeków...
Brzeski drżącą ręką wyjął z woreczka srebrnego dolara i położył go na stole. Oczy starej zabłysły, pchnęła córkę po pieniądze, a gdy ta schwyciła się za parawan i nie ruszała z miejsca, sama, kulejąc na swych okaleczonych nóżkach, podeszła do stołu.
— Dzieci winny troszczyć się o starych rodziców. Tego chce Niebo i żądają prawa. Tzi-tzin nakarmił własnym ciałem chorą matkę. Chciałam obronić od obmowy ludzkiej me dzieci... Posłałam wbrew obyczajom córkę... tylko tak sobie... aby wypróbować wspaniałomyślność twoją, cudzoziemcze!... Lień! On dobry! Poznaję z oczu jego. On wszystkim nam dobrze życzy. Cudzoziemiec sam poczuł litość dla biednej starej kobiety, tylko nie wiedział, co jej trzeba... Ty, Lień, jako młoda, łatwiej mu mogłaś wytłumaczyć. Młody łatwiej zrozumie młodego!... Chodź już i zasuń parawan, bo cię jeszcze kto zobaczy...
Brzeski spojrzał mimowoli na dziewczynę i ta jednocześnie podniosła powieki.
Fala krwi spłynęła jej z czoła na twarz, szyję i dalej na piersi.
Chłopak zmieszał się i głowę opuścił.
Od tej pory regularnie co jakiś czas powtarzały się napaści na woreczek Brzeskiego. Dawał, choć miał wyrzuty sumienia.
— Opjum trucizna!... Źle robię, dostarczając nań pieniądze... On pani szkodzi! — próbował się bronić.
— On szkodzi tym, co używają go za dużo, ale ja mam go tyle co nic. Starczy ledwie na uśmierzenie pierwszych boleści. Dla czego bogaty zamorski pan troszczy się