maite, ryby i warzywa; kobiety nie kładły się spać wcale. Dzień świąteczny rozpoczął się odczytaniem kilku ustępów z księgi familijnej Waniów, spaleniem kadzideł i świec ofiarnych, oraz długich, złoconych papierków z rysunkami różnych przedmiotów. Na ową chwilę parawan się rozsunął i w przejściu stanęły kobiety. Brzeski słyszał ich ruchy i szepty, ale w czasie obrzędu nie śmiał się obejrzeć, a gdy to później uczynił, one już znikły.
Dzień był śliczny. Słońce złotą falą zalewało papierowe okno mieszkania. Spadły śnieg potęgował blask słońca.
Po obiedzie mężczyźni włożyli na uszy futrzane futerały i wyszli na miasto. Ma-czży, rozumie się, towarzyszył ojcu. Na ozdobionych flagami ulicach roiły się tłumy ludzi; płynęły one przeważnie w jednym kierunku, niby skłębione potoki niebieskiego nankinu, unoszące na swej powierzchni tysiące uśmiechniętych, wrzeszczących głów,