Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

renka ryżu uparcie umykały od nich i rozsypywały się po całym stole. Stary Czżan ze zdumieniem spoglądał na barbarzyńcę i kręcił głową, a powstrzymywane śmiechy za parawanem groziły zamienić się lada chwila we wrzawę. Brzeski położył pałeczki, wstał głodny i zły od stołu, życzył dobrej nocy gospodarzowi i opuścił jego mieszkanie.
Zorza zgasła. Zmrok, zwiększony dżdżystemi chmurami, zmienił budynki w czarne niezgrabne ruiny, a drzewa — w pokręcone poczwarnie drapacze, w których wiatr gwizdał posępnie.
Brzeski wszedł do swej zimnej, wilgotnej izby, zapalił świecę i dopisał w liście:
„...Tęsknię, mamusiu, tak tęsknię, że aż strach! Pisz często, jak można najczęściej i o wszystkim: wszystko mię zajmuje, najmniejszej wieści od was ciekawy jestem... Kłaniaj się znajomym, oraz Teodorowi i jego żonie... Kochający syn Janek“.

XII.

W Chinach wstają wcześnie. Brzeski budził się zwykle o wschodzie słońca. Przykre, wilgotne zimno rychło wypłaszało go z izby, wystudzonej przez chłód nocy jesiennej. Narzucał pośpiesznie swój chiński kaftan i biegł do mieszkania Siań-szena, gdzie przez papier okien już błyskał płonący na kominie ogień i poruszały się wielkie cienie o płaskich profilach i długich, zwisających na plecy warkoczach.
— Szczęśliwego ranka łaskawemu panu! — witał go stary Czżan, pośpiesznie wycierając palcami swój wiecznie zakapany nos.