Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiają jakoś inaczej, przeciąglej jego imię. Wtedy Wań gniewa się, czerwieni i woła w okropnym angielsko-chińskim djalekcie „gołębim“ (pigeon):
— Ni... Ni dobrze!... Mój nie dziesięć... Mój wrota!...
„Studenci udają, że nie rozumieją, a Wań kiwa smutnie głową i odchodzi, mrucząc:
— Twój język ni-dobra... Moja nie dziesięć tysięcy... Moja zachodnia brama!...
„Chodzi o to, że Wań Siń-li powiedziane trochę inaczej znaczy „Dziesięć tysięcy ceremonji“, co brzmi zabawnie. Po chińsku bardzo łatwo omylić się, dość inaczej zaakcentować wyraz, aby nieraz komplement zamienić na grubjaństwo. W dodatku ojciec Paolo mówił mi, że Chińczycy nie lubią, aby ich zwano po imieniu „jak psa“, i radził mi, abym Wania tytułował Siań-szen — nauczyciel, lub czymś w tym rodzaju. Zawsze jestem grzeczny ze wszystkiemi, nie drwiłem i nie przezywałem Wania. Jest on wprawdzie nieraz bardzo zabawny, bardzo ceremonjalny i mówi bardzo cicho, potrząsając co chwila zaciśniętemi pięściami na znak powitania, ale co kraj to obyczaj... Mówi o sobie, że jest „trochę chrześcijaninem“. W niemieckim poselstwie gadają, że jest „dubeltowym chrześcijaninem“, że już dwa razy się ochrzcił, ale w katolickiej misji powiadają, że to protestancka plotka. Ojciec Paolo mówi, że Wań jest ubogi, ale uczciwy, i spodziewa się, że zostanie z czasem gorliwym katolikiem. Wań zgodził się być moim Siań-szenem, t. j. nauczycielem, za 10.000 czochów miesięcznie. Nie bój się, mamusiu: to niedużo, to tylko 10 rubli z mieszkaniem i życiem. Dostaję przecież od wuja dużo więcej. Z czasem będę mógł nawet mamusi pomagać. Za radą ojców misjonarzy przebrałem się za Chińczyka, co znacznie zmniej-