Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XI.
W PAŃSTWIE KWIATÓW.

„Kochana, złota, daleka mamusiu!
„Nareszcie jestem na własnych śmieciach. Doprawdy: na śmieciach — gdyż zostało ich dużo na niby to zamiecionej podłodze. W kącie leży ich cała góra. Zmieni się to jednak z czasem. W poselstwie na niczym mi nie zbywało, wszyscy obchodzili się ze mną bardzo grzecznie i sam ambasador mówił ze mną kilkakroć, ale... tam wszyscy tacy bogaci i wielcy panowie. Strasznie nudno. Gdyby nie doktór i topograf, nie wiedziałbym nieraz, gdzie się podziać. Ci do końca uważali mię za towarzysza. Zaszły jednak takie rzeczy, że musiałem ambasadę porzucić. Zbyt obszernie trzebaby o tym pisać; ale wierz mi, mamusiu, że miałem rację. Rzecz w tym, że w poselstwie wolno mieszkać wyłącznie członkom ciała dyplomatycznego i tylko w drodze niezwykłej łaski dopuszczani są do tego zwykli śmiertelnicy. Baron obiecał się wystarać o to dla mnie u ambasadora, lecz ja grzecznie wymówiłem się od tego. Zresztą na pobyt w poselstwie nie starczyłoby mi przeznaczonych przez wuja pieniędzy. Studenci poselscy pobierają ogromną pensję, ze dwa tysiące rubli rocznie złotem, a wciąż się skarżą, że im brak. Rauty, bale, przejażdżki powozem lub konno bardzo drogo kosztują. Tu wszystko krajowe tanie, ale wszystko europejskie nadzwyczaj drogie. Tymczasem w poselstwie nawet służba europejska wstydzi się używać tutejszych przedmiotów. Zawsze trzeba brać przedmioty najlepsze i najdroższe; piechotą chodzić nie wypada, tylko zaraz najmować palankin. Powiadają, że to dla podtrzymania