Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kołysały się cienie. Zasłona nad wejściem podniosła się i na dworze ukazał się topograf.
— Zbrodnia... Szaleństwo... Nie chcę być obecny!... — wołał wzburzony.
— Proszę się opamiętać, bo pan to już jest dorosły żołnierz... — huczał za nim baron.
— Ach! To pan tu... Więc słyszałeś wszystko! — krzyknął topograf, dostrzegszy przed progiem Brzeskiego.
Młodzieniec poruszał ustami, ale nie mógł dobyć głosu i tylko uśmiechał się blado.
— Nie lękaj się!... Nic ci nie zrobią... Chyba i mnie!...
— Cóż ty gapa, Małych, nie odprowadziłeś go dalej! Odprowadź go na miejsce i wracaj zaraz!... A każ go związać... Panie topografie, proszę napowrót do namiotu... — zawołał z głębi baron.
Po chwili Brzeski znalazł się na swoim posłaniu. Małych zaczekał, aż go związali chińscy żołnierze, co ci zrobili niezwykle względnie i łagodnie. Młodzieniec pierwszy raz miał na sobie pęta i poczucie niezmiernej krzywdy i obelgi zalało mu serce goryczą. Przetoczył się na twarz, aby ukryć srebrzące się łzy w oczach, i wolał w głębi ducha przejmującym głosem:
— Matko!... Matko!... Matko!...
— I zaco? Przecież sam baron byłby strasznie zmartwiony, gdyby przewodnicy udusili się!... Ależ oni też!... nie pomyśleli, co mię za to czeka, i umknęli!
Przypomniał sobie ostry głos barona, jego nieruchome, nienawistne spojrzenia, i wyobrażał sobie jutrzejszy ranek, kiedy świt zarumieni piaski i w obozie powstanie uroczysty, żałobny ruch... Zbiorą się posługacze, mulnicy, żołnierze i staną szeregiem... Będą szeptali między sobą i litowali się nad nim, gdyż lubili go i zawsze darzyli