Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wtórnie owionął go, spotęgowany, nieznośny zapach krwi oraz gnoju, uczuł zawrót głowy — porwał za czapkę, narzucił kożuch i przeprowadzony tłumionym śmiechem Jakutów, oraz kwokaniem wystraszonej jego gwałtownymi ruchami Simaksin, wybiegł z izby.
W pierwszym zapędzie wyrzekał się na zawsze mięsnego pokarmu, ale prawie natychmiast zrozumiał fantastyczność podobnych zamiarów; przyrzekł więc sobie tylko nigdy nie być obecnym przy ćwiertowaniu zdobyczy. Ale jednocześnie zbudziła się w nim wątpliwość, czy ma prawo rzucać na kark innym czynność tak przykrą, tak upadlającą. Przecież wstręt do wszystkich przywilejów zagnał go aż tutaj!
— Zabijają, bo muszą!... bo żyć pragną, rozważał; przypomniał sobie z jakiem roznamiętnieniem i dziką radością obdzierali tę skórę — szczególniej kobiety i dzieci. Cały, olbrzymi, na duszy ludzkiej ciążący łańcuch materyalnych przyczyn i skutków, drobnych na pozór, a jednak ważnych w swej ciągłości i skupieniu, błysnął przed oczyma jego duszy. Zajęty jego rozważaniem, przyduszony ogromem, szedł ze spuszczoną głową, nie widząc drogi przed sobą, która jednym końcem ginęła w borze, drugim wybiegała na łąki. Szedł ku tym ostatnim, a kiedy orzeźwiony chłodnem powietrzem podniósł czoło i spojrzał przed siebie, ujrzał biały, bezbrzeżny ocean śniegów, nakryty bladem niebem jak kołpakiem. Nad nim w górze świeciło samotne słońce, a przed nim biegła droga jedna — jedyna, wiodąca przez te śniegi, prosta, wąska, wypukła, a kolorem nie więcej różniąca się od otoczenia, jak stara blizna, lub uderzenie bicza na dziewiczem, żadnem innem dotkniciem nieskalanem ciele. Im dłużej szedł, im się dalej zapuszczał — tem silniej opanowywało go przykre uczucie własnej niemocy miernoty: niezmierna masa