Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A dużego? — powtórzyły rozbudzone dzieciaki, wysuwając rozczochrane łebki z pod futrzanej, matczynej kołdry.
— A dużego, du-żego! Babat! noch, noch, noch! — pomrukiwała stara, zbyt widocznie wzruszona, aby się można od niej coś określonego dowiedzieć.
Tymczasem z dworu dolatywały co chwila to srebrzysty śmiech i szczebiotanie Lelii, to chrapliwe, niezmiernie poważne odpowiedzi Niustera. Dzieci nagie, bose, wyskoczyły z posłania i jak myszki, sznurem pobiegły ku wyjściu, kryjąc się popod ścianami; za niemi wolno, suwając nogami i stukając kosturem, podążyła kaszląca gospodyni, a za nią Simaksin. Ostatni ruszył się Andrzej, który, pomimo, iż twarz zabłysła mu weselem, przez cały ten czas zachowywał się poważnie i modlitwy nie przerywał. W pustej izbie pozostał tylko najmłodszy dwuletni chłopczyna, który nie mogąc zleźć z ławy, siedział na brzegu pościeli, bił zaciekle w deski gołemi piętami, oczki stulał i beczał niezmiernie żałośnie. Oprócz niego na ławie, na poczesnem miejscu za stołem, na którem niegdyś legiwał stary zbój, poruszała się niespokojnie owinięta w czerwoną kołdrą ludzka postać.
Andrzej stał przede drzwiami i z lubością przypatrywał się znanemu sobie obrazowi domowników, kupiących się dokoła krwią ubroczonej zdobyczy. Tu było wszystko, co miłował, do czego przywykł i na czem opierał swoje plany na przyszłość. We środku stał Niuster, biały od szronu, rumiany od ogorzelizny i wzruszenia, wymachiwał rękoma i w krótkich, urywanych słowach opowiadał o przebiegu polowania; u nóg jego leżały psy czarne, zmordowane, za nimi widniała narta, a na niej ciemny, rosochaty