Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i tyle go widziałem — drapnął do obozowiska. A ja zostałem, czego się mam bać? Jeżeli był tak blisko i nie zjadł, to już znaczy... nie przeznaczono... A schować się przed nim w lesie, nie schowasz — wszędzie znajdzie.
— No, a Długi? — spytał Foka, wytrzeszczając wylękłe oczy.
— Długi, wiesz przecie, żyje! — rozśmiał się Dżjanha. — Tylko tej nocy nie mało nacierpieli się oba z Kozakiem, bo kok prosto do nich poszedł i chciał konie zjeść. Musieli całą noc ogień palić, a on wciąż chodził dokoła i straszył, dopiero o świcie przyszedłem z gwintówką.
Dżjanha urwał nagle i pochyliwszy się ku ognisku, trzymanym w ręku patyczkiem zaczął poprawiać pokrywkę na kipiącym czajniku. Słuchacze zrozumieli, że nie chce mówić o zwycięstwie, odniesienem nad potworem, który może niedaleko śpi gdzie w barłogu i słucha, nie pytali więc o koniec wyprawy, a Dżjanha, zmieniwszy głos, tak dalej mówił:
— No, i „ugonić“ można nie mało, jeżeli dzień uda się szczęśliwy, a dzikusy tylko na wiosnę są chude i mięso ich cuchnie zimowym pokarmem — jagielem[1]. W lecie jedzą one przeważnie trawy, gałązki i zioła, więc i mięso ich pachnie, jak rozkwitły las.
— Dałby Bóg choć chudego na początek! — westchnął Ujbanczyk.

— Co ma nie dać! Da! — odrzekł z przekonaniem brat starszy; widząc, że czajnik z herbatą zagotował się poraz drugi, kazał Niusterowi wyjmować filiżanki; sam wydobytą z worka grudkę zmarzłego masła zaczął rąbać na drobne kawałki dogodne do spożywania.

  1. Jagiel — porost, mech islandzki.