Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ledwie to wyrzekł, cherlawego łupieżcę jak gdyby kto obuchem w głowę uderzył, na moment zamarł, oczy zamknął, głowę pochylił i zgarbił się, ale nie trwało to długo, prędko otrząsnął się i wrzasnął ochrypłym, urywanym głosem:
— Nieprawda! A zresztą, gdyby i tak było, to na to jest cesarz, prawo, sąd. Zostałem ukarany... Nie wam, psy, mnie sądzić, nie wam! — wył, uderzając pięścią w stół.
Wyprostowany, z hardo podniesionem do góry czołem, ze wzrokiem iskrzącym, wydawał się po staremu groźnym, strasznym dla ludzi. Andrzej mimowoli cofnął się w tył, kobiety i dzieci, zwabione hałasem z za przepierzenia, pierzchły z popłochem napowrót; tylko „mirjaczka“ Simaksin choć drżąca i blada, nie uciekła, lecz pchana siłą swego kalectwa, szła ku Rosyaninowi, uderzając rękoma o biodra, bełkocząc coś niewyraźnie, naśladując jego mowę, ruchy i wykrzywienia.
— Weźcie ją! weźcie ją, starą wiedźmę! — syczał tenże, chwytając się za głowę. — Jeszcze tego brakowało! Weźcie ją natychmiast... Uuu! Zabiję!
Nikt się jednak nie ruszył, nie przeląkł; przeciwnie: ci, co byli pierzchli, powyłazili z kątów i utworzyli dokoła zapaśników wesoły, śmiejący się amfiteatr widzów. Nawet chora Andrzejowa wysunęła się z za przegródki i oparta na kiju przypatrywała się z uśmiechem pociesznej scenie. Wciąż następująca „mirjaczka“ była już tak blisko, że o mało nie chwyciła rękoma trzęsącej się brody cudzoziemca, ten ze swej strony już sięgał warkoczów histeryczki, gdy Ujbanczyk wpadł pomiędzy nich i pchnął oboje na dwie różne strony. Śmiech ucichł: Simaksin, mrucząc, wróciła za komin. Rosyanin, powaliwszy się na po-