Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na to, jak na lato; ale pamiętać o starym ojcu i matce, tego nie było jeszcze i nie będzie. Ot i teraz, kiedy u nas krucho stało, przepadł bez wieści.
— Mccy! — mlasnął nagannie Tunguz.
— A cóżbyś ty chciał, żeby siedział? — wtrąciła gospodyni, korzystając z tego, że rozmawiający mężczyźni wsadzili do ust łyżki. — Ty zawsze na niego napadasz, a on wiedział, co robił. I lepiej, że poszedł: jedna gęba mniej, toć zawsze lżej.
Jakut pojął doniosłość żoninej uwagi, lecz dotknięty, nie chcąc ani się zgodzić, ani wywołać zwykłej burzy domowej z powodu starszego syna, udał, że nie słyszy.
— Ale zawsze źle, że nas nie zawołali, nie ustawa — zagadał do Ujbanczyka. — Podatki płacimy, jak inni, jesteśmy od innych nie gorsi. Nic ustawa!
Ponieważ misa już była próżna, stary zwlókł się z za stołu i przeniósł na ulubione przez krajowców miejsce, na mały zydełek przed kominem. Tunguz siadł obok niego na pieniuszku, a Ujbanczyk stanął u słupa i, obtarłszy usta rękawem, gotował się odpowiadać. Kobiety, zajęte sprzątaniem naczyń i dokładaniem drew do ognia, starały się robić to jak najciszej, by nie przeszkadzać rozmawiającym i nie utracić jakiego ciekawego słówka.
— No, Ujbanczyk! a gadaj, chłopcze, coś widział i słyszał, jak się należy po porządku — wyrzekł ojciec, poczekawszy, aż krzątanina zupełnie ucichła.
— Idę, przyszedłem — począł parobek. — Widzę na podwórzu reny, konie; w izbie zebranie. Gadają, słucham: opowiada sam Mora, syn Filipa, i cuda opowiada. On to przecie, jak wiadomo, woził do miasta prośbę o pomoc od naszej gminy; no, i przywiózł. Ale jak to się stało, posłuchać warto! W dro-