Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypytując się o coś. Przechodząc około zarośli, usłyszał stłumiony szept, a gdy rozchylił gałęzie, kilka bronzowych twarzy zwróciło się ku niemu pytająco; grali w karty, a między nimi był i Dżjanha.
W jurcie także jeszcze nie spano. Za stołem siedział Andrzej i Tungus, obaj pijani, zaślinieni, obrzydliwi.
— Ho, ho! — krzyczał Jakut, chwiejąc głową, na której zaledwie się trzymała nadziana z fantazyą bobrowa czapka. — Kto tu lepszy odemnie? Kto ma więcej, niż ja? Kto więcej może? Kupcowi podaruję konie, będzie dziękował; ludzi nakarmię, bodą syci. Tobie też nie pożałuję renów. Bierz, ile chcesz... włócz się... władaj... znów bądź człowiekiem!...
— Nu, nu! — mruczał Tunguz, kiwając się nieprzytomnie. Siedział na pościeli Pawła, a że nie zdradzał zamiaru ustąpienia, Paweł go sam wyprosił.
— Chodźże, chodź stary! — namawiał Andrzej, który na widok Pawła powściągnął się trochę. — Niech śpi ruski, niech śpi, a my naszą kwartę tam sobie skończymy i ciągnął opierającego się kuma za rękę.
Paweł był tak znużony, że pomimo chałasu zaraz usnął, jak tylko głowę do poduszki przyłożył. Nie było mu jednak przeznaczonem spokojnie wyspać się tej nocy; niedługo zbudził go wrzask przenikliwy i szturchanie. Ktoś, kogo Ujbanczyk daremnie starał się odciągnąć, leżał, jak martwy, na jego pościeli i szturchał go.
— On mnie obraził... on mnie ob-ra-ził... Wstawaj, ruski... pokaż, coś ty za bohater — mruczał Tunguz, gdyż to był on. A u progu chaty wrzeszczała Andrzejowa, kijem okładając Leliję, starając się wypchnąć za drzwi wszystkiemi siłami opierającą