Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieć? Sami osądźcie: jam w domu jeden dorosły mężczyzna, reszta drobne dzieci i kobiety. Czyż mogę zostawiać je same z cudzoziemcem? Czyż mogę porzucić dla niego pracę, handel, obowiązki? Czyż mogę nie ruszać się z domu? A czy nie bywało, że ci przyjezdni odpłacali nam okropnem złem za nasze dobro? Ja myślę; że najlepiej byłoby mu u Filipa. Kto ma dom szeroki i wysoki, kto ma bydło czarne i pstre, kto śpi na niedźwiedzich skórach, kto jada tłuste mięso, sadło kraje w cienkie plasterki, gardło płucze topionem masłem, zęby ostrzy o miękkie chrząstki?... przecie nie ja...
— Ach, Andrzeju, Andrzeju! I ty mu to wszystko powiedziałeś — szepnął Filip, chowając głowę w ramiona.
— Kto ma synów bohaterów, mogących uśmierzyć cudzoziemca, gdy ten się rozgniewa? Nie ja! Ja nie chcę wzywać na siebie biedy z czterech nieba końców... Powiedziałem!
— Ach, nie... nie!... — trząsł głową stary Filip — lepiej do miasta!
— Do miasta? Żeby ci prędzej medal dali — odparł szyderczo Andrzej, dotykając słabej strony tragacza.
— Co mi tam medal! — obraził się cierpliwy zazwyczaj Filip — nagadałeś i tak niestworzonych rzeczy, jak w bajce.
— A w takim razie nie warto go wozić, bo go napewno odeślą napowrót. Nie pierwszyzna! Będą tylko niepotrzebne wydatki i mitręga.
Wymowa Andrzeja osiągnęła zamierzony skutek. Gmina zgodziła się dopłacać mu parę rubli do dwunastu rubli Pawła i zwolnić go od niektorych powinności wewnętrznych.
— Już ty się, Andrzeju, wytęż, już ty się po-