Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrazów wysnuć myśl jakąś; częściej jednak słuchał, nie odpowiadając, zapatrzony w obrazy dla otaczających niewidzialne.
— Nie rozmawia, bo nie chce — zdecydowali, i dali mu spokój.
Zresztą od czasu, jak zawartość jego kufrów przestała być dla nich tajemnicą, osłabiło znacznie pragnienie zbliżenia się z nim. Zostawiono go samemu sobie, z czego rad był niezmiernie: czuł w duszy takie niepożyte skarby młodości, siły, nadziei, wiary, że zdawało mu się, iż sam sobie na długo wystarczy.
— Tymczasem — myślał sobie — nauczę się po jakucku i pęknie ta przeklęta przeszkoda, która, niby kryształowa przepona, z ludźmi obcować nie pozwala.
Nadchodząca wiosna jednakże nie dała mu w sobie się zbyt zagłębiać. Ciągnęło go w step, do lasu, paliła ciekawość nieznanych zaułków pustyni, pragnienie odetchnięcia ciepłem powietrzem, narozkoszowania się słońcem. Ale choć śniegi podtajały i świeciły dziurami, jak znoszona szata, choć przyleciały wrony, tutejsze jaskółki, jemu wędrówki po okolicy dawały tylko wrażenie martwoty bez końca. Sąsiedzi mieszkali daleko, a jeśli zaszedł do kogo, zawsze toż samo przyjęcie i toż samo zachowanie, nierozświecone błyskiem zrozumiałego, z duszy płynącego słowa, było równie bezbarwnem i monotonnem, jak otaczające go równiny. Wolał więc siedzieć w domu i śledzić, co się tam działo.
Na szarem tle jakuckiej chaty wdzięczna postać Lelii uderzyła go przedewszystkiem. Pomime brudu, śniadej płci, płaskich rysów i przykrej woni źle wyprawionych. skór jej odzieży, musiał przyznać, że była ładną, Z jej oczu sarnich, wilgotnych, z ruchów