Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plisty, wystąpił na skronie; opuściła głowę, odpowiadała coraz ciszej, coraz skromniej, coraz lękliwiej na tradycyjne pytania, czując dotkliwie złośliwe spojrzenia gospodyni na sobie. Daremnie Lelija, której żal się zrobiło młodej kobiety, dawała znaki Andrzejowej; ta udawała uparcie, że ich nie widzi. Ją, wiecznie chorą i brzydką bawił kłopot młodej, hożej zdrowej strojnisi, a miała jeszcze i to wyrachowanie w zwlekaniu, że mógł nadejść ktoś więcej, co przyjęcie uczyniłoby oszczędniejszem.
Nareszcie psy zaczęły szczekać, gdzieś tam, daleko koń zarżał; rozmowa się urwała Wszyscy zaczęli nadsłuchiwać, zwróciwszy się ku drzwiom. Skorzystała z tego Symnaj, aby pośpiesznie cofnąć się w kąt, gdzie na ziemi bawiła się gromadka dzieci, a na nizkim stołeczku siedziała stara Tunguzka, Upacza, jak mumia zwiędła i jak mumia wiecznie milcząca i na wszystko obojętna. Tu Symnaj czuła się swobodniejszą; z bijącem sercem wciąż jeszcze zawstydzona i upokorzona, czekała niecierpliwie przybycia tych nowych gości, bardziej godnych, gdyż bardziej bogatych. Dopiero, gdy Lelija mimochodem szepnęła jej słów parę i mrugnęła figlarnie w stronę Pawła, markotna, twarzyczka strojnisi uśmiechnęła się wesoło, błyskając rzędem drobnych, białych, równych zębów. Jadący nie kazali na siebie długo czekać: wkrótce kopyta końskie zatętniały na dziedzińcu.
— Któżby to mógł być na koniu? — zagadał Tunguz — rad ze zdarzającej się sposobności powiedzenia czegoś.
— A któżby mógł być inny, jeśli nie stary Filip — leniwie odparł Andrzej, naciągając świtę, przelotnie oglądając ławy, stół, izbę.
Drzwi rozwarty się na oścież i do jurty, z trudnością przestąpiwszy wysoki próg, wtoczył się stary,